środa, 21 września 2016

Wreszcie nie muszę

Ostatni rok był trudny. Nie jakiś dramatyczny, nie przytrafiły się żadne choroby, nieszczęścia, ale trudny. Mój Syn robił maturę.  Dla większości jest to naturalne jednak dla niego jest to osiągnięcie. Jest dyslektykiem, ma problemy z koncentracją i pamięcią, a o tym, że będzie raczej kiepsko się uczył dowiedziałam się jak miał 9 miesięcy po badaniu EEG. No i fakt. Cały okres podstawówki, gimnazjum i technikum to ciągła walka. Na szczęście jest dobrym dzieckiem, a kiedy dostał się do technikum trafił na wspaniałych nauczycieli. Pozdrawiam stąd całe ciało pedagogiczne Technikum Ogrodniczego na ul. Bełskiej w Warszawie, a szczególnie wychowawczynię - panią Bożenę Banaszek. Doceniali, że chłopak się stara, nie wagaruje i zawsze dawali mu czas na poprawki. A było ich pełno, bo jak uczył się jednego przedmiotu, to nie zdążył drugiego. Na wszystko musiał poświęcać więcej czasu niż inne dzieci. A do tego wstawał o 5-tej rano bo szkoła z drugiej strony Warszawy. Wracał też przed piątą i na naukę naprawdę było mało czasu. W weekendy właściwie nie wychodził z domu. I wszyscy to doceniali. Wyjątkiem była ostatnia klasa, kiedy zmieniono nauczyciela. Nowa polonistka uważała, że nie powinien podchodzić do matury i mocno próbowała go zniechęcić. Nerwów była masa, groziło mu nawet oblanie klasy. Ale się zawziął (mimo chwilowych chęci rezygnacji, tym bardziej, że w klasie podeszło tylko 8 osób). I choć to właśnie polskiego bał się najbardziej to zdał go najlepiej. Nie udało się niestety z matematyki, zabrakło 6% czyli 3 punktów zadaniowych!! I znowu lato w stresie i poprawka. I sukces. Jestem z niego bardzo dumna. Inni na jego miejscu dawno by się zniechęcili. Wybrali zawodówkę, albo odpuściło maturę. A ja wreszcie zaczynam czuć spokój. A właściwie uczę się tego spokoju. Do tej pory zawsze na pierwszym miejscu była jego szkoła. Nie żebym nad nim sterczała, ale zawsze byłam w pobliżu jeśli potrzebował pomocy. Czasem tłumaczyłam matematykę, a czasem po prostu przepytałam ze słówek. Było tego w sumie niewiele, ale zawsze z tyłu głowy pukał młoteczek - "do kina - nie bo klasówka, weekend nad morzem, nie bo szkoła. może będę potrzebna". I tak całe lata. I nagle koniec. Nie muszę. Chce iść jeszcze do dwuletniej szkoły pomaturalnej, ale już nic na siłę. Jak się nie uda to nie. A ja włączam na luz. To znaczy próbuję bo ciężko się przyzwyczaić. Próbuję zwolnić i dlatego wracam do bloga. I mam nadzieję, że już na dłużej.